środa, 29 października 2008

Pasowanie na przedszkolaka!!!

Jak w tytule nasz syn był już pasowany ;) Cóż to było za przeżycie dla rodziców. Tato wziął wolne od pracy ;) mama wieczorami trenowała układ taneczny i piosenkę z synem. Udało się oczywiście wszystko jak najbardziej, Wiktor szczęśliwy tańcował wśród kolegów i koleżanek do piosenki: małe czerwone jabłuszko, tańczy dziś pod drzewem z gruszką.....;) a na koniec uwiecznieniem trudu dzieciaków były medale przedszkolaka!!!! Podejrzewam, że prawie każde dziecko tak jak Wiktor pragnęło ten medal nosić non stop nawet do kąpieli i spania ;)

wtorek, 28 października 2008

Wycieczka przedszkolaków

W poniedziałek dzieci miały nie lada frajdę ;) wycieczka. Najpierw pojechaliśmy obejrzeć stadion Korona Kielce. Dla Wiktora sama jazda autokarem na przednim siedzeniu była "przednia" ;). Widział wszystko z góry i bawił się świetnie. Potem zwiedzanie stadionu. Poprowadziłam Wiktora troszkę po murawie a potem strzelaliśmy gole - dzieci czuły, że są prawdziwymi piłkarzami ;). Celem naszej wycieczki jednak był teatr Kubuś i przedstawienie: Mały tygrys Pietrek. Bajka była świetna, bardzo pouczająca a nasz synek albo podskakiwał mi na kolanach ze strachu albo zrywał boki ze śmiechu - tak czy siak atrakcji było mnóstwo. Jak już dotralismy do domu to Wito był padnięty i oczywiście zadeklarował się, że do teatru on chce przyjeżdżać i wcale mu się nei dziwię bo ja sama byłam tym przedstawieniem zachwycona.

sobota, 25 października 2008

Nie mogę "zdechnąć"...

Bardzo często w weekendy, kiedy to nie musimy rano wstawać dzieciaki wędrują do nas do łóżka ;) My wówczas dalej podsypiamy, chociaż tak naprawdę nie da się spać bo dzieci chodzą nam po głowach. Wiktor i Weronika krzyczą, bawią się no bo czy to ważne, że my jeszcze leżymy? Przecież one dawno już nie śpią ;) Dzisiaj Wercię naszło na wielkie przytulańsko i całowanie. Najpierw wyściskała rodziców, potem zabrała się za brata ;) Weszła na niego, siadła okrakiem i wtula się całym swoim ciałkiem, szukając buźki Wita i dając mu całuski ;) Witowi podobało się to ale oczywiście na krótką metę, ponieważ Weronika waży już prawie tyle co on, zaczął ją zganiać i odpychać...ona jak to ona, ani myśłi zejść jeszcze się denerwuje jak to mnie ktoś popycha ;) W końcu mówię: "Weronika zejdź z Wita bo on nie może przecież odetchnąć". Nie posłuchała, więc do akcji wkroczył tato! Udało się Wiktor oswobodzony ;) Jednak nie czekaliśmy długo jak tylko tato znów wtulił głowę w poduszkę to Weronika znów hyc na brata i znów całym ciałkiem wtulona ;) na co nasz synek: "Mamo, weź ją, ja nie mogę przecież zdechnąć ;););)

środa, 22 października 2008

Płonie ognisko w lesie ;)

Dzisiaj przedszkolaki miały nie lada frajdę. Panie przedszkolanki stanęły na wysokości zadania i urządziły dzieciom spacerek do lasu i OGNISKO. Każdy przyniósł patyczek i kiełbachę oczywiście ;), najwytrwalsi piekli sami a innym pomagali rodzice i nauczyciele. Wiktor zanim upiekłam mu kiełbaskę zapychał się chlebem :) a potem wsunął całą kiełbasę dopraszając się dokładki oczywiście z mojej części. Po jedzonku pora na....bieganie po trawce i zbieranie liści, rzucanie nimi...
Na koniec piosenka i na obiad....oj jakie te dzieci były zmordowane tym bieganiem a tu jeszcze na obiadek panie kucharki zaserwowały im na drugie danie makaron z sosem i kiełbaską ;)

czwartek, 9 października 2008

no i doczekałam się....

Nasz mały przedszkolaczek dzielnie chodzi do przedszkola, uczy się pilnie i pięknie bawi z kolegami ;) - po prostu niczego więcej nie można na tym etapie oczekiwać. A jednak ;) okazuje się, że mama w przedszkolu to zło konieczne ;). Jestem z Wiktorem w przedszkolu ponieważ mam taki układzik z dyrektorem ale bardzo często czekam po prostu na korytarzu te 2 godziny i pochłaniam książki, bo cóż można robić tyle czasu? Wychodzę zazwyczaj po zajęciach czyli malowaniu, śpiewaniu, tańcach itp. Dzisiaj zajęcia dotyczyły zdrowego odżywiania: najpierw pogadanka i pytania co też dzieci uważają za zdrową żywność. No muszę przyznać, że odpowiedzi są powalające - no oczywiście, że cukierki ;) Potem przyszedł czas na wybranie z produktów na karteczkach zdrowego produktu i pomalowanie ich. Były tam cukierki, lody ciastka i marchewka, jabłko, banan, soczek i truskawka ;). Mój syn jak zwykle zabrał się do pracy z ochotą a ja jak zwykle go pilnuję, żeby prosto siedział, żeby patrzył na kartkę jak maluje i starał się nie wyjeżdżać za linie. Moja gadka jednak trwała krótko ponieważ:
po pierwsze mój syn rzucił swoje kredki i mówi, że on to będzie malował ze wspólnego pudełka jak inni ;),
po drugie ja to mogę sobie gadać: skup się, nie wyjeżdżaj....wystarczy jedno słowo kolegi, żeby nie wyjeżdżał a Wiktor już skupiony ;),
po trzecie jak ja mówię kochanie weź czerwoną kredkę na truskawkę i mu podsuwam to on do mnie: nie ja sam bo ta kredka to piszczy, wezmę inną ;) (wcześniej była rozmowa kolegów o tym, ze kredki piszczą jak się nimi rysuje),
no a na koniec Mikołaj powiedział, że wszyscy koledzy malowali brzydko a Wiktor tylko ładnie ;).
To się doczekałam ;) koledzy ważniejsi niż mamusia a na dodatek lubią go i mają swój wspólny język co oczywiście mi odpowiada jak najbardziej tylko nie sądziłam, ze tak szybko doczekam tej chwili. Na koniec żeby nie było mi za mało tej euforii to Wiktor prawie ze łzami w oczach pyta: ale mamo? Już idziemy do domu? Jutro tu przyjdziemy prawda? Nasz kochany zuch, taka jestem z niego dumna jak sobie radzi w grupie, ze ho ho...

piątek, 3 października 2008

Dziecięce marzenia...

Któż z nas nie miał dziecięcych marzeń? Jedni chcieli być strażakami, lekarzami, piosenkarkami albo lecieć na księżyc .......
ja oprócz marzeń - kim będę jak dorosnę? - bardzo lubiłam konie. Zbierałam wszystkie pocztówki
i zdjęcia z końmi, które tylko wpadły w moje ręce. Marzyłam o jeździe konnej ale niestety to były tylko marzenia..... i tak rosłam
i rosłam a marzenia jak zwykle zresztą, zmieniały się i zmieniały ...... Nie zmieniało się tylko jedno ;) ja ciągle z sentymentem spoglądałam na konie i myślałam jak cudownie byłoby pojeździć... z czasem zaczęłam myśleć o tym jak o typowym "bziku" dziecięcym i chyba dlatego nigdy nie odważyłam się wykupić kilku jazd konnych. No.... i ..... nadarzyła się okazja zrealizować swoje małe marzenie ;) chociaż to jedno ;)
W Słupsku można było spróbować swoich sił na grzbiecie konia ;) Oczywiście, że jak mogłabym nie skorzystać ;) Oj było super ;), pomimo bólu i poobijania ud było warto i przekonałam się, że to jednak ciągle we mnie tkwiło i nie można rezygnować z żadnych marzeń - trzeba dążyć do ich realizacji a nie czekać, że może jakoś przeminą.
Największą frajdę jednak miał mój syn, który jeździ na koniu
w ramach hipoterapii od dawna i krzyczał tylko do mnie: nie bój się, nie spadniesz ;)



środa, 1 października 2008

Nareszcie w domku ;)

W końcu dotarliśmy już do domu po dwóch tygodniach lenistwa. No tak lenistwa, ponieważ jedyną pracującą osóbką był Wiktor -
i to też nie zawsze, a my? Obijaliśmy się, nudziliśmy, czytaliśmy czasopisma, patrzyliśmy w telewizor, spacerowaliśmy
i odpoczywaliśmy.....po prostu nuda i nuda (nuda tzn. żadnej pracy, zero domowych obowiązków do których przywykliśmy
i jakoś nie mogliśmy się przyzwyczaić do nic nierobienia ;)) Wito nie miał zbyt wiele zajęć, zaledwie cztery w ciągu dnia: rehabilitacja, sala doświadczania świata, konie i masaże.
W międzyczasie zabawa na świetlicy i spacerki. Pogoda nam dopisała chociaż nie było tak jak chciałam. deszczyk padał bardzo mało ale jak na złość słoneczko świeciło pięknie tylko od rana do godziny ok. trzynastej - kiedy to Wiktor akurat miał zajęcia. Popołudnia zaś - kiedy mogliśmy pospacerować - były pochmurne i wietrzne;(, oczywiście nas to nie przerażało ale to już nie to samo jak świeci pięknie słońce i grzeje nam plecki.
Oprócz leniuchowania w ośrodku wybraliśmy się do Ustki, dzieci zobaczyły morze.....oj jak wiało, dziwię się, że mnie nie porwało
i że włosy nadal mam na głowie ;). Wiktor i Weronika oczywiście poubierani jak eskimosi z czerwonymi noskami ;). Nawdychaliśmy się jodu i całe szczęście, że wróciliśmy
z wietrznej krainy zdrowi ;).
W niedzielę czyli dzień wolny od zajęć organizatorzy zorganizowali nam wycieczkę do Doliny Charlotty - cudowne miejsce, wszędzie las i woda, no i oczywiście nie mogło zabraknąć mini zoo - sarenki, jelonki, koniki i świnki wietnamskie.
Po spacerku na świeżym powietrzu przyszła kolej na wyżerkę ;). Weronika ma standardowe menu - frytki ;), Wiktor - naleśniki
z czekoladą, bananem i bitą śmietaną z owocami ;), mama - lody ;) a tata ;) dojadał po dzieciach ;).
Jedno po tym wyjeździe jest pewne - przytyliśmy ;). O ile naszemu synkowi to służy to nam już niekoniecznie ;(. teraz jednak trzeba zabrać się ostro do pracy i pewnie znów zrzucimy te brzuszki ;) byle nie na kolana ;).
A pod spodem mała sesja zdjęciowa ;)

rehabilitacja





konie...





dotlenianie ;)





brykanko na świetlicy ;)





Wycieczka do Ustki









Dolina Charlotty